Historia inspirowana życiem przodków autorki.
Cofamy się do 1657 roku, do osady Trois-Rivieres.
Świat ogarnięty chaosem zmian i terroru, bo inaczej nie można tego nazwać.
Koloniści, którzy przybywają do ich domu i nazywają go Nowym Światem, a przecież dla rdzennych mieszkańców, ten świat nie był nowy.
Marie i jej lud nie szukali „pomocy”, nie chcieli być naprawiani, bo nie byli zepsuci. Nie szukali innej religii czy innego życia.
Dotychczas spokojni, w symbiozie z naturą, mieszkańcy (dzisiejszej Kanady) są z dnia na dzień odziani z tożsamości, religii, małżeństw i miłości.
Zostają postawieni przed faktem dostosowania się do nowego prawa.
Książka jest napisana lekko, dzięki czemu czyta się szybko i przyjemnie, chociaż tematyka jest trudna i przygnębiająca.
Jestem szczerze poruszona tą pozycją, zwłaszcza, że nigdy nie były mi obojętne sprawy związane z rdzenną ludnością… marzę o tym, aby krzywdy jakich doznali na przestrzeni wszystkich lat, chociaż odrobinę zostały im wynagrodzone.
Niech świat pamięta.
Ludzie powinni znać ich biografię. Nie tylko to, co robili kolonizatorzy, ale również to, co działo się później…
Uważam, że ta pozycja jest jak najbardziej obowiązkowa dla każdego człowieka.
Komentarze
Prześlij komentarz
Cześć :) będzie mi miło, jeśli zostawisz komentarz :)